Piątkowe przedpołudnie na budowie
Dziś chłopaki sa u nas ostatni raz...przed przerwą na wyschnięcie stropu. A ponieważ do pracy miałam na popołudniu pojechaliśmy rano na budowe z zapasem mięska....Pogoda rano była do niczego, zimno, pochmurno i kropił deszcz...Ekipa zajęła sie murowaniem ścianek kolankowych, a ja i Daniel "plątaliśmy" się po budowie.
Aż tu nagle...tuz przed południem zawitało do nas słoneczko. Rozpaliliśmy grila, zrobionego przez naszą ekipę -(zdjęcia tego cuda dwa wpisy wczesniej)
Ach jak przyjemnie...było posiedziec sobie na słoneczku, dom "się buduje", a ja smażę smakołyki. Powiem szczerze, że miałam ochote zadzwonić do pracy, że jestem chora lub coś innego mi dolega i do pracy dziś nie przyjdę.
W końcu z ciężkim sercem pozbierałam manele i pojechałam do pracy - oczywiscie cała owędzona grilem
Teraz jest mi troszkę żal, że do godziny 21 jestem w pracy, a na polu tak cudnie, ale pocieszam sie tym, że w przyszłym roku, o tej porze (jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem), w każdej chwili bedę mogła posiedziec na tym kawałku ziemi i łapać promienie słońca